Zwyczajowo, co roku, robię dżem z jabłek, który zimą i wiosną wykorzystuję do smarowania chleba, jako nadzienie do naleśników czy na jabłecznik. Niestety na dłużej już nie wystarcza, bo go łasuchy wyjadają ;)
W tym roku, jak i w poprzednim, udało mi się zebrać jabłka w wiejskim ogrodzie... można by rzec, że są ekologiczne. Ogród jest mały, daleko od drogi, a do tej ruchliwej są wręcz kilometry :)
I gdy tak sobie zbierałam te jabłka w ten piękny słoneczny wczesnopaździernikowy dzień, natrafiłam na dwa niezwykłe okazy. Moim oczom ukazały się dwa malutkie jabłuszka, trochę pomarszczone i mało okazałe, ale wywołały one uśmiech na mojej twarzy.
Sami przyznacie, że są niepozorne.
Te trzy grejpfruty wyglądają jak olbrzymy przy tych liliputkach.
To taki miły akcent na nieuchronnie zbliżający się koniec jesieni. Niby jest jeszcze ciepło, słoneczko przygrzewa, ale poranki i wieczory już jednak są zimne.
I żeby nie poddać się tak łatwo zbliżającej się wilkimi krokami zimowej aurze, będę często spoglądać na te malutkie jabłuszka, by pozwalały mi wracać wspomnieniami do ciepłych jesiennych dni, kiedy mogłam buszować po ogrodzie tylko w sweterku (a nie w "ciężkiej" kurtce), napawając się ostatnimi ciepłymi promieniami słońca...
Pozdrawiam serdecznie
JaGa
jakie słodkie :)
OdpowiedzUsuń